poniedziałek, 9 grudnia 2013

Rozdział 1

POV: Alex Angelo (Dzień)

Słysząc sygnał pobiegłem w kierunku piramidy. Znokautowałem jakiegoś kolesia z piątki i wszedłem do środka, rzucając się na plecak z zapasami i kusze z nabojami. Wybiegłem z stamtąd najszybciej jak mogłem, po drodze strzelając w serce tego samego kolesia, który przeze mnie wylądował w piasku przed piramida. Wyjąłem strzałkę z jego klatki piersiowej, doprowadzając go do szybszej śmierci. Na zewnątrz od razu uciekłem z dala od zgiełku. Trzymałem się boku, nie wchodziłem pomiędzy walczących. Musiałem znaleźć kryjówkę, a im szybciej zacznę, tym lepsza znajdę. Musze mieć dostęp do wody i cienia, jednocześnie pozostając w ukryciu. Postanowiłem ruszyć na wschód w poszukiwaniu oazy. Powinienem zorganizować kryjówkę niedaleko niej, ale nie na tyle blisko, by zostać wykrytym przez innych. Musiałem się poruszać niezauważony. Rozejrzałem się wokół. Po lewej miałem kotlinę miedzy pasami piaszczystej ziemi. Postanowiłem zejść niżej i poruszać się wzdłuż niej, dopóki nie dojdę do zakrętu. Na szczęście w plecaku znalazłem line. W tym momencie błogosławiłem mojego ojczyma za wszystkie godziny spędzone nad węzłami. Zawiązałem linę na krawędzi i opuściłem się na dół. Nie było tak wysoko. Poluzowałem linę na górze, by móc ją swobodnie ściągnąć i rozwiązałem węzeł, by ruszyć prosto tą zacienioną doliną. Od razu zrobiło się przyjemniej, gdy choć skrawek cienia osłonił moją skórę.

Szedłem.... Nie wiem ile. Może dwie godziny? W każdym bądź razie długi czas szedłem, gdy dotarłem do rozwidlenia. Postanowiłem usiąść tuż przed nim, by potem nie pomylić kierunku i zrobić małą przerwę. Wypiłem trochę wody z butelki. Musiałem być nawodniony, ale potrzebuje tego na potem. Nie wiem, jak długo zajmie mi dojście do oazy. W dodatku, teraz szedłem w cieniu, straciłem o wiele mniej płynów niż straciłbym normalnie. Przejrzałem jeszcze raz mój plecak. Cóż, był pełen wszystkiego. Koce, dwie butelki wody, z czego jedna już nie całkowicie pełna, suchy prowiant, konserwy... Nieźle. Dam rade. Musze. Musiałem wejść po pionowej ścianie skalnej sam z siebie, bez zabezpieczenia. Ciężko było, ale na szczęście już od dawna trenowałem w różnorodne zdolności w najbardziej ekstremalnych warunkach. Zeszło mi jakieś... Góra pól godziny. Oczywiście, nie obyło się bez lekkich otarć na kolanach czy dłoniach, ale to nic. Wziąłem orzeźwiający łyk wody. Tego mi było trzeba. teraz mogłem ruszyć w dalsza podroż. Rozejrzałem się dookoła. Na zachód od siebie zauważyłem oazę, ale nie było ani śladu innych. Musiałem ich zgubić. Uśmiechnąłem się. Czyli jeszcze tu nie dotarli. Ruszyłem tam, żwawym krokiem. Musze być tam pierwszy. Zeszła mi kolejna godzina nim się tam znalazłem. Idealne miejsce. Gdy szedłem napełnić butelkę z wodą i rozejrzeć się za czymś jadalnym, zauważyłem w ziemi jamę. Była za szeroka jak na skorpiony czy węże, w dodatku była też zakryta, jakby dawno nikt jej nie używał. Zapamiętałem to miejsce i liczyłem kroki od szczeliny do zbiornika wody. Raz, dwa, trzy... Trzysta metrów od oazy. Nie jest źle, jest wręcz idealnie. Woda była krystalicznie czysta, ale wolałem na razie nie ryzykować. Puki jeszcze mam co pić, nie będę po nią sięgał. Zebrałem za to trochę kokosów, które rosły na palnie przy wodzie. Cofnąłem się do mojej jamy, postawiłem plecak obok i zabrałem się za prace renowacyjne. Ściągnąłem z wierzchu sypki piasek i powiększyłem odrobinę otwór, bym mógł wejść do środka.

Oceniłem jamę od środka, która okazała się być podziemną grotą wyrzeźbioną przez ludzkie ręce. Ktoś zrobił tą grotę specjalnie, ona nie jest przypadkiem. Ostrożnie zszedłem na dół, zabierając mój plecak i trzymając kuszę w gotowości. Już po pierwszym kroku natrafiłem na pułapkę w postaci kolców w ścianie. Ostrożnie je ominąłem i zapaliłem pochodnie, trąc o siebie dwa krzemienie nad suchą trawą, którą znalazłem niedaleko oazy. Gdy miałem ogień, i światło, aż sapnąłem z wrażenia. Całe pomieszczenie było wyżłobione w piasku, łóżko, siedzisko i stół były zrobione z mocno zbitej gleby. Niedaleko łóżka stał stary plecak, wyglądający, jakby miał coś w środku. Jeśli tam coś będzie... Ostrożnie stawiałem kroki, a gdy wreszcie otworzyłem plecak, nie wiedziałem, czy uciekać, czy się cieszyć. Były tam liny, butelki, puste opakowania, które mogły by być przydatne, dodatkowy śpiwór i koc też. Był tam także mały, podręczny scyzoryk, który mógłby mi się bardzo przydać. Wadą tego było to, że pośrodku tych wszystkich wspaniałych rzeczy... była ludzka, zakrwawiona czaszka. Mogła mieć... nie wiem, około pięćdziesięciu lat? Śmierdziało teraz jak nie wiem, ale potrzebowałem wyciągnąć stamtąd parę rzeczy. Postanowiłem głowę wystawić niedaleko mojej kryjówki jako ostrzeżenie. W ten sposób miałem takowy gwarant, że większość będzie mnie unikać. Przynajmniej tyle. Wypłukałem wszystkie śmierdzące rzeczy w oazie i szybko wróciłem do swojej kryjówki, jedząc jednego kokosa. W nocy miałem zamiar zapolować na jakiegoś węża, żeby nie żyć tylko na kokosach i przesyłkach od sponsorów. Westchnąłem ciężko. To będzie trudny okres czasu.... Skoro miałem pojemniki i ogień, przy okazji nabrałem ze sobą trochę wody, by przygotować ją do picia w razie, gdybym musiał tu siedzieć przez dłuższy okres czasu. Gdy wróciłem i umieściłem metalowe puszki z H2O w prowizorycznym ognisku, które miałem zamiar potem udoskonalić, położyłem się, by złapać trochę snu. W nocy się naszukam tych jadowitych bestii. Sprawdziłem wreszcie godzinę. Była osiemnasta. Szybko minęło. Wlazłem w śpiwór, zawinąłem się dodatkowo kocem i zapadłem w czujny sen.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

POV: Max Harris (Noc)
Robiło się już powoli ciemno. Niestety nie znalazłem żadnego dobrego miejsca na spoczynek. Piasek, słońce, skwar - jednym słowem pustynia. Jest tyle innych miejsc, chociaż by las, gdzie łatwo byłoby znaleźć jedzenie lub coś do picia. Ale oczywiście! Kapitol musiał nas zostawić na nędznej pustyni! Kopnąłem piasek aby wyładować swoją energie, chociaż nic to nie dało.
- Tu mogę spokojnie umrzeć z pragnienia! - powiedziałem sobie po cichu. W oddali zauważyłem coś, co przypominało palmy oraz wodę. To jest to! Ucieszony pobiegłem szybko do oazy, by namoczyć moją spaloną twarz oraz zaspokoić pragnienie. Usiadłem obok wody, ściągnąłem swój plecak, wyciągnąłem plastikową butelką i napełniłem ją. Zrobiło się już na tyle ciemno, aby móc obejrzeć gwiazdy, ale tam dostrzegłem tylko herb Kapitolu. Powoli rozkręcał się hymn. Ukazało mi się siedmiu trybutów z nieznanych mi dystryktów, którzy polegli w pierwszy, gorący dzień. Na koniec oczywiście nie mogło zabraknąć zdania : „Szczęśliwych igrzysk i niech los zawsze wam sprzyja!” Jak może los nam sprzyjać, skoro jesteśmy na arenie i żywa wyjdzie z tego jedna osoba? W mojej głowie rodziła się masa pytań - dlaczego zawodowcy tak przepadają za głodowymi igrzyskami? Przecież nie widać tutaj nic poza krwawą jatką. Teraz to już jest nie do pomyślenia… Po chwili nieco się uspokoiłem i położyłem pod górką, by nikt mnie nie zauważył. Odłożyłem mój srebrny łuk oraz kołczan, by znajdowały się w zasięgu ręki, bym miał się czym obronić... Niezmiernie cieszyłem się, że zdecydowałem się go wziąć, nie wiem, czy jakkolwiek poradziłbym sobie bez łuku. Rozłożyłem koc oraz wyciągnąłem nowiutki śpiwór, który znalazłem w plecaku leżącym w piramidzie. Ułożyłem się wygodnie w ciepłym śpiworze, po czym od razu odleciałem w krainę snów.

Śniły mi się dożynki, dystrykt pierwszy, masa ludzi, którzy czekają na tegorocznych trybutów. Przed nami stała kobieta o bardzo bladej cerze, z jasnymi, różowo-niebieskimi włosami.
- Kapitol i ich moda… - zakpiłem sobie. Na posadzce stały dwie szklane kule z ogromną ilością karteczek. I tak nie miały większego znaczenia, ponieważ każdy się zgłaszał. Kobieta puściła film odnośnie naszej nieufności wobec Kapitolu, gdy każdy się buntował oraz jak dystrykt trzynasty został zrównany z ziemią.
- No cóż, moi drodzy! - powiedziała radośnie. - Damy, zawsze maja pierwszeństwo! - podeszła bardzo wolnym krokiem, o mało się nie przewracając, i wyciągnęła karteczkę odczytując bardzo wyraźnie jej zawartość.
- Nora Kimbley! - o dziwo nikt się nie zgłosił. Brunetka o lekko kręconych włosach wspięła się na podest i stanęła z dumnie uniesioną głową koło kobiety.
- Oczywiście teraz czas na panów... - podeszła szybkim krokiem, wzięła karteczkę i odczytała moje imię i nazwisko. Zaraz, zaraz. Moje? Każdy odstąpił mi drogę. Widziałem zazdrość na ich twarzach, jakby chcieli zaprotestować i zgłosić się za mnie, jednak coś im odebrało mowę, a ja zastanawiałem się co. Ruszyłem szybko w stronę placu i również stanąłem obok kobiety, pachniała różami...

Sen się zmienił. Teraz siedziałem w pięknym, ozdobionym paletą kolorów pokoju. Nie byłem tam jednak sam, była tam kobieta, roztaczała wokół siebie aurę piękności. Od razu, gdy na nią spojrzałem, czułem ciepło w sercu.
- Witam cię, chłopcze. - powiedziała do mnie spokojnym głosem.
- Kim jesteś? - byłem prawie pewny, że skądś ją kojarzę.
- Wenus, Bogini piękności i miłości, twoja mama. - po tych słowach zabrakło mi tchu. Jakbym zaczął się dusić, chociaż wiedziałem, że to sen. Uczyłem się o Wenus i o innych Bogach Rzymskich i Greckich. Ona była rzymską Boginią, a jej grecki odpowiednik to Afrodyta. Ale… Jak to możliwe, że była moją matką? Wenus żyła w czasach, kiedy na ziemi panowali Bogowie Olimpijscy.
Podeszła do mnie. - Max, wiem, że dla ciebie to zwykły sen, ale nie jest tak jak myślisz. To, że ci się ukazuje to znak. Musisz uważać. Nastąpi przepowiednia, o której dowiesz się w najbliższym czasie. Świat zależy od waszej szóstki!
- Jakiej szóstki? - oczekiwałem odpowiedzi, jednak dostałem tylko miły uśmiech od Wenus i wszystko zmieniło się w pył. Sceneria zaczęła się przekształcać.

Ujrzałem tętniący życiem obóz, w którym biegały dzieciaki w pomarańczowych koszulkach z napisem „obóz półkrwi” dostrzegłem również konie?... Moment, to nie były konie. Dostrzegłem dziwne zwierzę, jedynie przypominająca to zwierzę. Górną część stanowiło ciało dorosłego mężczyzny. Znajdowały się tam również kozły, które wyglądem przypominały zwykłych ludzi.

Sen znów się zmienił, też znalazłem się w obozie, ale innym. Ludzie tutaj bardziej trzymali się zasad , panował tutaj spokój oraz dyscyplina, a dzieci biegały w fioletowych koszulkach z widniejącym napisem „obóz jupitera”. Usłyszałem dzwonek i w jednym momencie wszyscy zebrali się w wielkim pomieszczeniu… Wszystko w jednej chwili stało się zamglone, a ja się przebudziłem.

Był środek nocy. Nie zdążyłem nawet się otrząsnąć, gdy nagle coś dużego wyskoczyło z cienia prosto na mnie. Szybko wysunąłem się z śpiwora i chwyciłem łuk. Wymierzyłem strzała prosto w oko „lwa”. Czas magicznie się zatrzymał, a z ciemności nie pozostało nic. Zrobiło się ciepło, miło w sercu. Ujrzałem ją, kobietę ze snu, Wenus.
- Witaj mamo. - wydobył się ze mnie miły, ciepły głos. Jednak ona nic nie odpowiedziała, wskazała jedynie palcem na najbliższą, tętniącą życiem palmę, na której oparty był złoty łuk z pięknymi pozłacanymi strzałami, które zamiast metalowej końcówki miały ostro zaostrzone diamenty.
- Dziękuję… - chciałem powiedzieć coś więcej, ale jej już nie było. Dlaczego ona to dla mnie robi? Podbiegłem do promieniującego światłem łuku. Lew nadal stał w miejscu. Wziąłem swoją nową broń, zarzuciłem pozłacany kołczan na plecy. W tym samym momencie czas się wznowił. Od razu nałożyłem złotą strzałę na cięciwę i wycelowałem w serce tego ogromnego stworzenia. Nim zdążyłem się obejrzeć - diamentowy grot tkwił już w jego mięśniu, potocznie nazywanym sercem.
- O Bogowie! - wyszeptałem pod nosem. - To niewiarygodne! Byłem zaskoczony tym, co stało się przed chwilą. Wziąłem strzałę, którą wygrzebałem spośród ciepłego pyłu i włożyłem ją z powrotem do pozłacanego kołczana.
- Dziękuję Ci mamo. – powiedziałem, unosząc oczy ku górze. Nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie powiedziałem. Zawsze myślałem, ze ona nie żyje… Spakowałem się, narzuciłem plecak na ramię i ruszyłem dalej w poszukiwaniu innej kryjówki.


-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No a więc pierwszy rozdział już jest! To znaczy był już dawno ale musiałem poczekać na pomoc przyjaciółki która znalazła trochę czasu aby pomóc mi z tym ( Max Harris ). Mam nadzieję że podobało się wam oraz zostaniecie z nami dalej ;)